Poruszająca, przejmująca, chwilami wyciskająca łzy z oczu powieść. Bo kogo nie wzruszy los dziecka, traktowanego jak zwierzę, lub nawet gorzej, jak rzecz. Trudno zachować spokój i obojętność, gdy czytam o dziewięcioletniej dziewczynce, nad wiek dojrzałej i doświadczonej bardziej niż niejeden dorosły, obarczonej odpowiedzialnością i obowiązkami przekraczającymi jej siły i wytrzymałość. Książka porusza temat trwającego kilkadziesiąt lat procederu przewożenia osieroconych, porzuconych, bezdomnych dzieci ze Wschodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych do rodzin zastępczych mieszkających na Środkowym Zachodzie. Teoretycznie miały znaleźć nową rodzinę, często jednak zamiast miłości i bezpieczeństwa, otrzymywały potężną dawkę doświadczenia, które nie powinno być udziałem żadnego dziecka. Już sam proces wyboru dziecka przez rodzinę był uwłaczajacy i upokarzajacy, a to był tylko wstęp do ich późniejszego, nędznego życia. Ciężka praca, głód, zimno, wyzysk, molestowanie. Niedostateczna i nieudolna kontrola nad nowymi opiekunami powodowała bezkarne wykorzystywanie dzieci i przymuszanie ich do ciężkiej pracy.
Akcja powieści przebiega dwutorowo - wątki z lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku przeplatają się ze współczesnością. Łączy je postać Vivian, pasażerki sierocego pociągu z 1929 roku, którą los, wiele lat później w 2011 roku, styka z Molly, nastoletnią półsierotą. Molly, w ramach prac społecznych, będących karą za próbę kradzieży książki z biblioteki, trafia do domu starszej pani, żeby uporządkować jej strych. To spotkanie jest początkiem niezwyczajnej przyjaźni dwóch bohaterek i nie pozostaje bez wpływu na ich życie.
Nie byłam zachwycona końcówką, która jakby zbyt pospiesznie została napisana i nie przystaje do całości. Poza tym jest taka amerykańska... Mimo tego małego zastrzeżenia, jestem pod wrażeniem, bo to jest naprawdę niezwykła i ciekawa lektura.